Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 91071 |
Nadesłane przez: oaza dnia 02-02-2011 23:18
Takiego nerwa jak mam przez ostatnie kilka dni na panią B., to dawno na nikogo nie miałam...Ale od początku...
Trochę nakreślę sytuację u mnie w oddziale, żeby była jasność. Pracuję w oddziale- córce (nie wiem jak to się fachowo nazywa), a główny oddział jest w Szczecinie. Niedawno pisałam, że jednego kolegę zwolnili i zostało nas troje: kierowca, magazynier i ja od roboty papierkowej :) nie wiem kto to wymyślał, ale każdy z nas ma innego szefa, tzn. teoretycznie każdy przed kim innym odpowiada. W praktyce przyjeżdża do nas W., który nie jest bezpośrednim przełożonym żadnego z nas, ale wszyscy wiedzą, że nami się opiekuje. My zwracamy się do niego z każdym problemem, a on, od swoich przełożonych obrywa jak coś idzie nie tak...Pokrótce tak to się kręci i jest ok.
Jednak, w poniedziałek, moja przełożona sobie o mnie przypomniała i zadzwoniła do mnie z pretensjami, że jest za dużo zwrotów od klientów. Na to ja, że wydaje mi się, że 11 korekt w miesiącu nie jest tragedią. w odpowiedzi usłyszałam, że nie ma prawa być w ogóle, bo mamy przecież dwie wywózki na krzyż...No szlag mnie trafił. Kobietę widziałam raz na oczy przez pół godziny, w ogóle do nas nie zagląda i wyskakuje z takimi tekstami... Poza tym to kierowca odbiera towar, magazyn przyjmuje, a ja na podstawie papierów przez nich wypisanych, robię korektę... to czemu u licha siadła na mnie??? Trochę się z nią ścięłam...Uznała, że się nie znam i że mi jest potrzebne jakieś szkolenie... I, że jak sobie ze stresem nie radzę, to jest mój problem...Wkurzyłam się tak, ze aż się rozpłakałam.
Następnego dnia, przyjechał W. porozmawiał spokojnie ze mną i stwierdził, że nie warto wdawać się z tą kobietą w dyskusje...Pojechał. Godzinę po jego telefonie zadzwoniła pani B. z pytaniem " Co wy macie za bałagan, ze się skarżą?" Zgłupiałam przy telefonie i spytałam kto się skarży i poprosiłam o konkrety. W odpowiedzi usłyszałam, że zadała mi przecież konkretne pytanie i nieważne kto się skarży.. Za cholerę nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Napomknęłam, ze jest nas tylko troje i być może jakiś bałagan z tego wynikł (cały czas zastanawiałam się o czym ona, do cholery mówi?)... i znowu usłyszałam, że przyda nam się szkolenie z organizacji pracy (!!!)... Zadzwoniłam do W. mając nadzieję, ze on coś wie. Nie wiedział... Później się okazało, że jeden z kierowców ze Szczecina, zadzwonił do przełożonego i pod pretekstem troski o nas powiedział, że mamy taki zapierdziel, bo jest nas za mało (w szczegóły bawić się nie będę)...Afera się zrobiła, szczeciński kierowca oberwał po głowie od swojego przełożonego i W.za wtrącanie się w nie swoje sprawy, a ja otrzymałam durny telefon od pani B., który mi podniósł ciśnienie.
Dzisiejsza sytuacja zwaliła mnie z nóg! Przyjechał konwój ze Szczecina po pieniądze... i nie było by w tym nic dziwnego, gdybym ja o nim wiedziała, a nie wiedziałam i pieniędzy nie wydałam. Wezwałam nasz lokalny i niech mnie opieprzają za to, ale nie dam pieniędzy komuś, o kim nie wiem...Przecież ja jestem za nie odpowiedzialna!
Ochłonąwszy chwilę zadzwoniłam do W. i powiedziałam o sytuacji. W. akurat był u pni B. i słyszałam jak ta, wielce zdziwiona mówi do niego "To ona nie wiedziała?!!" Przecież wysłałam maila...Przekopałam maile od listopada i nie miałam żadnej wzmianki na ten temat! Byłam wściekła! Czy ona robi ze mnie debilkę? z nerwów rozbolał mnie brzuch. Zadzwoniłam do kasjerki ze Szczecina i tamta też nie wiedziała o zmianie konwoju i również żadnego maila nie dostała... Poryczałam jej się do słuchawki (chyba hormony mi za bardzo buzowały) , a ona mnie usiłowała uspokoić...Ten płacz mi pomógł i się uspokoiłam...Otrzymałam zaraz telefon od W. że przedstawiciele mają do mnie nie dzwonić, że mam się uspokoić i jak czuję potrzebę, to mogę iść do domu...Skąd u niego takie zrozumienie? Jego żona również jest w siódmym miesiącu ciąży, obie mamy termin na kwiecień i naprawdę facet jest wyrozumiały. Poinformowałam go, ze jutro idę do lekarza i wezmę L4. Stwierdził, że nie jest zdziwiony, choć będzie to problem... a dlaczego?
Bo nie ma nikogo przeszkolonego na moje miejsce! W Szczecinie zorganizowała pani B. casting na nowych pracowników do działu sprzedaży, a u mnie cisza...Choć o mojej ciąży w firmie wiedzą od 8 tc., a pani B. jako moja bezpośrednia przełożona powinna zadbać o zastępstwo.No cóż, to już nie moja sprawa. Po dzisiejszym dniu mam dość!
Nadesłane przez: oaza dnia 26-01-2011 21:33
Dziś był dzień kierowniczo- dyrekcyjny. Znaczy się menadżerowie coraz wyższego szczebla nas odwiedzali, a dokładniej nasz oddział. Są plany rozbudowy czy przebudowy, w każdym bądź razie ulepszenia naszego miejsca pracy. Dzięki temu, nami jako osobami, nikt specjalnie się nie interesował, bo prowadzone były wymiary i obliczenia. Mimo wszystko siedzieliśmy jak trusie żeby za bardzo w oko się nie rzucać...Tak na wszelki wypadek. Uspokoiło się w granicach południa i wtedy zdarzyła się sytuacja, która rozbawiła nas do łez.
Potrzebni będą pracownicy, więc zostały puszczone wici. Dziś przyszedł pan, lat około 50 i pytał się o pracę jako kierowca. Troszkę go wypytałam, zadzwoniłam do logistyka i poprosiłam o pozostawienie CV. Na te słowa, zza pleców wyłonił się speszony młody człowiek i podał mi owo CV. Okazało się, ze pracy szuka synuś, a nie tatuś... Tatuś jeszcze poinstruował synusia, żeby DOPISAŁ, że posiada prawo jazdy...Ów młody człowiek, według instrukcji tatusia, brakującą informację dopisać miał długopisem na CV..Uprzejmie poinformowałam, że tego typu poprawki nawet nie wchodzą w grę i poprosiłam o kompletne dokumenty.
Pół godziny później synuś przyjechał. SAM! I przywiózł CV, ale my już wiemy, że młody człowiek jest u nas spalony...Chłopaki aż się popłakali ze śmiechu.
No cóż, mam nadzieję, ze ja mojego synka wychowam na bardziej samodzielnego młodego człowieka, który w wieku 20 lat nie będzie już prowadzony za rączkę
Nadesłane przez: oaza dnia 24-01-2011 21:27
Wstałam dziś przed 6:00. Sama. Nikt ani nic mnie o to nie prosiło, a mimo to wstałam. budzik miałam nastawiony na 6:20, a że już był nieprzydatny to go wyłączyłam. Pewnie z powodu tej ciszy Mati dalej spał. spokojnie zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic i zaczęłam psychicznie przygotowywać się do wyjścia do pracy i rozpoczęcie kolejnego tygodnia tejże własnie pracy.
Telefon..
Mój kolega, z którym jeżdżę do pracy zadzwonił i oznajmił, ze nie ma samochodu...Musi pożyczyć od rodziców, a że czeka na ojca, to na pewno się spóźni, więc pozostała mi komunikacja miejska. Na szczęście kolega T. zadzwonił na tyle wcześnie, że mogłam jeszcze na autobus zdążyć.
Zdążyłam...zmarznąć, wkurzyć się i rzucać niecenzuralne słowa pod adresem nieobecnego autobusu, który spóźnił się 15 minut...Wsiadłam dygocząc, a że jechał stary rzęch, więc o ogrzewaniu mowy nie było...Stary rzęch ujechał trzy przystanki i ...zastrajkował. Kierowca oznajmił, że "Autobus dalej nie pojedzie"...
Dopadła mnie jakaś głupawka...Piechotką do pracy, około 30 minut, a już była 8:00...Zadzwoniłam do kolegi S., podjechał i w 10 minut byłam w pracy...
15 minut później przyjechał kierownik nr 1...20 minut po nim przyjechał kierownik nr 2, a po kolejnych 10 minutach kolega S. już nie pracował...Lekki szok nas ogarnął...
Przyznaję, ze lekki, bo kolega S. już od jakiegoś czasu sobie na takie rozwiązanie pracował, ale że dziś, że tak od ręki...Tego się nie spodziewaliśmy...
Pół godziny później zadzwonił PH, że jest chory i mam obdzwonić jego klientów...
Była godzina około 10:00, a ja już nie wiedziałam w co ręce włożyć i atrakcji miałam tyle, że dzień spokojnie mógłby się już skończyć...Niestety do 16:00 było jeszcze trochę czasu.
Dziwne, ale brak tego kolegi troszkę nas dziś zdezorganizował, bo jesteśmy małą załogą i każdy od każdego trochę jest uzależniony...I dziś poczuliśmy to dosyć dotkliwie...