U nas najlepiej działa rozmowa. Często wystarczy, że opowiem córce o konsekwencjach tego, co chce zrobić - wnioskuję z tego, że ona w wielu przypadkach nie chce źle, tylko po prostu nie wszystko potrafi z miejsca przewidzieć. Jak coś ma jej na dłużej "zostać w głowie", to właśnie w wyniku tłumaczenia (oczywiście, skuteczność nie jest stuprocentowa ;) ).
Sama mam też satysfakcję, jak uda się "załatwić sprawę" w ten sposób ;)
Wielkie nadzieje pokładam też w naturalnych konsekwencjach, chociaż na razie mam wrażenie, że córce średnio te "konsekwencje" przeszkadzają ;) Może to jeszcze nie ten wiek po prostu.
Czasem, jak mi puszczą nerwy, z własnej słabości, stosuję szantaż Rumienię się, bo nie uważam tej metody za "szczytną". Ale czasem staję na głowie, a sprawa stoi w miejscu, np. w kwestii powrotu z podwórka. Jak tłumaczę, że idziemy zjeść zupkę, żeby była siła do zabawy, że po jedzeniu przyjdziemy - I NIC. I w końcu z bezsilności potrafię rzucić tekstem w stylu "no chodź, w domu są żelki" Idiotyczne, wiem.
Nagrody na moją pociechę działają średnio, jak już, to pochwała. Resztę olewa ciepłym moczem, a wszelkie tablice motywacyjne i inne słoneczka to w ogóle kiepski pomysł.
Za to największym ZONKiem są kary. Moje dziecko jest typem "lejesz pasem, a ono się śmieje, im mocniej lejesz, tym mocniej się śmieje". Oczywiście z tym biciem to tylko taka przenośnia, klapsy są absolutnie niezgodne z moim światopoglądem, tak tylko dla pokazania ogólnej idei. Mój mąż ma dziwną skłonność do stosowania kar i zawsze ponosi sromotną klęskę, bo to tylko młodą "rozdrażnia". Taki model.