kurcze musze to napisać - wybrałyśmy się z Olą - stwierdziłam, podjedziemy na zakupy, piękne słońce, zapakowałam młodą do wózka i idziemy na przystanek, byłyśy jeszcze kawałek od przystanku, podjechało ciemne, stare brudne auto zostawiło worek pojechało dalej. My szłyśmy, na przystanku stali ludzie - z zawiniątka wyszedł kot, chudy jak szkapa, miauczął przeraźliwie, zakitolone oczy... podszedł do nas. Pomyslalam ze dam mu cos do jedzenia, ale jak zobaczylam jak on wyglada, ze ledwo idzie z wycienczenia, wzielam go na rece i zanioslam do lecznicy, tam uznali ze niebezpiecnzie byloby brac go do domu gdzie jest kot, bo moze mojego zdrowego zarazic, zawiadomili fundacje zajmujaca sie kotami, przyjada po niego jutro, zaopiekowlai sie tym kotem, podali mu plyny, leki....za wszystko zapłaci fundacja - na szczęście takie istnieją, w schronisku kota by uśpili.
dodam, że niestety nie pomyślałam że ktos mógł wyrzucić zwierzaka, przy przystanku gdzie stali ludzie, ale jak zapytałam czy ktoś zwrócił uwagę choćby na numery rejestracyjne, cisza - jakaś kobieta uznała - Pani masz dziecko w wózku a nie będziesz się jakimś kotem zjamować on i tak zdechnie...załamałam ręcę i niestety nadal nie mogę wyjść z szoku :/