„Przyszło do mnie młode małżeństwo w nadziei, że pomogę ich nowo narodzonemu synkowi. Gdy go zbadałem, żal ścisnął mi serce. Miał nieuleczalną wadę wzroku. Czy wyobrażacie sobie, co czułem, mówiąc im, że ich synek nigdy nie będzie widział? Kiedy wyszli z gabinetu, byłem zupełnie przybity. Ale za chwilę wszedł następny pacjent, oczekując, że przywitam go z uśmiechem na ustach! To właśnie stresuje mnie w zawodzie lekarza” (chirurg oczny z RPA).
Pacjenci nie przychodzą do gabinetu po to, by się zajmować problemami lekarza. Umysły mają zaprzątnięte własnymi zmartwieniami. Dlatego mało kto myśli o tym, na jaki stres narażeni są lekarze.
Oczywiście napięcia nie omijają nikogo, a praca w służbie zdrowia to nie jedyne stresujące zajęcie. Ponieważ jednak prawie wszyscy mamy częściej lub rzadziej do czynienia z lekarzami, warto wiedzieć, co ich obciąża i jak to może na nich wpływać.
Przedstawię sytuację na dwóch przykładach: studenta medycyny i lekarza rodzinnego
1) Początek studiów okazuje się zazwyczaj prawdziwym wstrząsem emocjonalnym. Dla studenta medycyny zaczyna się etap życia, który może zmienić jego mentalność i odczucia. Czasami zaraz w pierwszym tygodniu studenci mają zajęcia w prosektorium. Sporo z nich nigdy wcześniej nie widziało ludzkich zwłok. Widok nagich bezwładnych ciał otwartych w celu przeprowadzenia lekcji anatomii może szokować. Studenci muszą się nauczyć radzić sobie z tymi emocjami. Często ratują się specyficznym poczuciem humoru — nadają zwłokom zabawne imiona. To, co ktoś postronny może postrzegać jako oznakę bezduszności i braku szacunku, jest dla studentów sposobem na oddalenie od siebie myśli o zmarłym człowieku.
2) Po studiach lekarze posiadają rozległą wiedzę fachową, ale w praktyce duża część ich pracy polega na rozmowach z chorymi. Czasami czują się nieprzygotowani, by dźwigać związane z tym emocje. Jak zaznaczono we wstępie, jedną z najtrudniejszych rzeczy dla lekarza jest przekazanie złej wiadomości. Niektórzy muszą robić to codziennie.
Wspominając pierwsze lata pracy, lekarz rodzinny z Kanady napisał: „Byłem przygnieciony nawałem obowiązków: potrzebujący pomocy domagali się mojego czasu, przygnębieni chcieli rozładować napięcie, chorzy czekali na moją interwencję, naciągacze próbowali mnie wykorzystać; jedni przychodzili do mnie, inni nalegali, bym to ja przyszedł do nich, a jeszcze inni naprzykrzali mi się telefonami w moim własnym domu — nawet w sypialni. Ciągle tylko ludzie, ludzie, ludzie. Chciałem im pomagać, ale to było czyste szaleństwo”.
Przebudźcie się! z 22.01.2005 roku