ja miałam przezycia po wypadku - natychmiast przewieziono mnie do szpitala, gdzie lekarz stwierdził złamania i pęknięcia kości. Na drugi dzień musiałam pójść do poradnii po L4. No i lekarz, który miał akurat dyżur stwierdził, że symuluję, że noga złamana nie jest, że zwolnienie da, ale za tydzień mam przyjść na zdjęcie gipsu ponieważ noga jest tylko skręcona. Ileż ja się wtedy nacierpiałam. Ostatecznie poszłam prywatnie do ortopedy i.. i on mi nogę uratował. Miałam poważne złamanie, zwichnięcie, pękniecia kości. Do tego zaczęły się robić zakrzepy, silne obrzęki, w stopie praktycznie nie miałam krążenia. Wtedy zaczęła się walka o uratowanie tej nogi - co tydzień zmiana gipsu, w miarę jak obrzęki schodziły, rehabilitacja, zastrzyki (sprowadzane na zamówienie z Niemiec za niemałe pieniądze). Po czterech miesiącach zdjęli mi gips, ponieważ skóra zaczęła obumierać, zaczynały zanikać mięśnie. I tak chodziłam ze złamaną nogą bez gipsu jeszcze dwa miesiące. 7 miesięcy po wypadku odstawiłam kule i uczyłam się chodzić na nowo. A miałam okazję - dwa razy dziennie rehabilitacja, raz w tygodniu wyjazd do ortopedy. 9 miesięcy po wypadku stwierdzono u mnie osteochondrozę, ścięgnozrosty, martwicę chrząstki stawowej oraz trwałe i nierokujące szczeliny w kości. Wtedy lekarze po wielu konsultacjach powiedzieli mi wprost: klinicznie mam złamaną nogę, która tak naprawdę nigdy do końca się nie zrośnie. Rok po wypadku dostałam ostatni zastrzyk. Teraz dwa razy w roku jeżdżę tylko na kontrole.
Ale wg lekarza w miejscowej poradnii symulowałam i co najwyżej miałam skręconą kostkę i tydzień po wypadku miałam wrócić do pracy.