Ja tam nie narzekam, nauczycielskiego nie chciałabym, bo byłam na kilku praktykach i radach pedagogicznych i nie do końca jest tak, jak się powszechnie uważa.
Moja mama była nauczycielką, kiedyś więc też miałam takie marzenia. Tak właściwie to mają tylko jakieś półtorej miesiąca wolnego, bo w sierpniu zaczynają się obowiązkowe rady, dodać do tego te wieczne przygotowywanie się do lekcji, zmiany programowe, które muszą ciągle na nowo wprowadzać i rozplanowywać na cały rok, weekendy poświęcone na sprawdzanie zeszytów, albo klasówek, wieczory poświęcone na przygotowywanie tzw. pomocy naukowych, ech, szkoda słów.
Do tego jeszcze trzyletnie starania się na kolejny stopień naukowy, np. nauczyciela mianowanego, w czasie tych trzech lat nie można przekroczyć 90 dni zwolnienia, bo trzeba cały stopień zaczynać od początku...
Na jednej radzie właśnie poruszony był temat jakiejś nauczycielki, już dwa lata starała się o kolejny stopień, zaszła w ciążę, w szóstym bodajże miesiącu wystąpiły jakieś komplikacje, musiała iść na zwolnienie, a więc jak wróciła po macierzyńskim do pracy, to cały stopień musiała zaczynać od nowa, bo przekroczyła te 90 dni zwolnienia
Wolę swój "normalny" urlop, 10 dni ciągłego mogę zaplanować wtedy, kiedy zechcę, niekoniecznie w lipcu, czy w sierpniu, dni wolne od pracy w tygodniu mam tylko dla siebie, właściwie to jak już wrócę po pracy do domu, to o tej pracy nie myślę, chyba, że coś zabawnego było w pracy, odstawiam te "pudełeczko" z pracą na następny dzień pracy :-) Gdybym tego urlopu miała za dużo, to chyba bym się rozleniwiła ;-)