Opublikowany przez: ULA 2013-11-08 13:00:35
W szkołach nie uczą, jak być mamą, jak być rodzicem. Jak Pani uczyła się macierzyństwa?
Z perspektywy lat swoją „naukę macierzyństwa” widzę zupełnie inaczej. Jest kilka ważnych aspektów. Pierwszy – dlaczego dawniej nie było szkół rodzenia? Bo nie były potrzebne! Całą wiedzę o tym jak zajmować się noworodkiem, my matki dostawałyśmy od naszych matek i babci. Bo żyłyśmy razem w wielopokoleniowych rodzinach. Teraz potrzebujemy szkół rodzenia, bo ta wiedza już nie przechodzi z pokolenia na pokolenie w naturalny sposób. Osobiście uważam że dobra szkoła rodzenia jest w stanie dać bardzo wiele. Nie tylko w sferze samej „obsługi” noworodka, ale także w tym, jak nasze dziecko wprowadzać w życie. Druga sprawa to wychowanie.
Bardzo często my – matki - dorastałyśmy w rodzinach, gdzie wychowanie było zdominowane przez przetrwanie. Nie miałyśmy więc wzorców tego, jak może wyglądać wychowanie. Jak buduje się w dziecku poczucie bezpieczeństwa. Jak zapewnić dziecku rozwój, który z jednej strony będzie dawał mu poczucie pewności siebie, a z drugiej zbuduje szacunek do rodziców i umiejętność oceny, kto i z jakiego powodu może być dla niego autorytetem. To niestety ma wiele bolesnych konsekwencji, ale i tu możemy znaleźć pomoc. Jest wielu bardzo dobrych psychologów, którzy przekażą nam bezcenną wiedzę. I jest sprawa dla mnie chyba najważniejsza. Żeby nauczyć kogoś żyć, trzeba najpierw samemu się tego nauczyć. Błędnie oceniamy, że macierzyństwo jest dowodem dojrzałości.
Macierzyństwo jest jedynie efektem dojrzewania biologicznego. Jeśli mamy cień podejrzenia, że nie jesteśmy szczęśliwi w życiu to najpierw zróbmy porządek z własnym życiem a dopiero potem bierzmy na siebie odpowiedzialność za wprowadzenie w życie nowego człowieka – naszego dziecka. Bo człowiek, który nie jest szczęśliwy to zawsze człowiek, który w ten czy inny sposób nie umie żyć
Teoria to jedno, praktyka to trudniejsza sprawa. W jaki sposób wprowadzała Pani w praktyce to, czego nauczyła się na różnych kursach, np. jak wychowywać synów, jak rozmawiać z dziećmi?
Podstawową potrzebą dziecka, którą musi wypełniać rodzic. jest poczucie bezpieczeństwa. Żeby młody człowiek mógł czuć się bezpieczny, musi funkcjonować w przewidywalnym i jasno określonym świecie. A to oznacza jasne stawianie granic i żelazną konsekwencję.
Dziecko musi wiedzieć z niezłomną pewnością że jeśli zrobi „A” to wydarzy się „B”. I to jest pewnik. Nie ma takiej możliwości, żeby stało się inaczej. To nie jest łatwe. Wymaga często dużego poświęcenia i kosztuje bardzo dużo emocji. Ale to jedyna droga do zbudowania dziecku bezpiecznego i przewidywalnego świata. Dzieci potrzebują też olbrzymiej dawki pozytywnego wsparcia. Warto umacniać nasze dzieci w poczuciu tego że są dobre. Że sobie dobrze radzą.
Trzeba nauczyć dziecko, że nikt nie wymaga od niego, żeby był doskonały i bezbłędny, ale promować dążność do poprawy. To daje dziecku poczucie że da radę. Że nawet robiąc malutkie kroczki idzie we właściwym kierunku. Trzeba bardzo uważać z karaniem. Dorośli łatwo wpadają w gniew i szafują obietnicami kar, których sami nie wykonują, bo dociera do nich po chwili, że się zagalopowali. To jest dla dzieci złe. To jest właśnie świat, w którym nie ma konsekwencji. Ale to na nas spoczywa odpowiedzialność za panowanie nad sobą. Za to, żeby oceniać sytuację na chłodno. Lepiej poczekać z powiedzeniem czegokolwiek niż rzucać słowa na wiatr.
Ja ze swoimi dziećmi rozmawiam „partnersko”. Ale jest to partnerstwo, powiedziałabym ograniczone. Nie chcę, żeby moi synowie pozwalali sobie na traktowanie mnie jak kumpla. Oni doskonale wiedzą że z każdą rzeczą mogą do mnie przyjść i zostaną potraktowani poważnie i z uwagą. Co nie zmienia faktu, że ja jestem ich rodzicem, a oni są moim dzieckiem. Uczę ich także odwagi cywilnej – każda rzecz, nawet najstraszniejsza (w ich oczach) jest lepsza niż kłamstwo i uniki. Wiedzą, że jeśli zrobią coś źle, to nie będę zadowolona, ale taka jest konsekwencja podejmowania złych decyzji. Natomiast kłamstwo jest rzeczą nieakceptowalną w naszych relacjach. Zresztą to działa w dwie strony. Ja także ich nie oszukuję.
No, właśnie, jak się rozmawia z nastolatkami? Czy Pani synowie, Maciek i Adam bez zmrużenia okiem przyjmują nakazy, zakazy, co powinni, co muszą, a czego im nie wolno? Mają jasno i czytelnie stawiane granice? Jakie to granice?
Oczywiście że nie akceptują wszystkich granic bez dyskusji. Ale wiedzą, kiedy kończy się przestrzeń do dyskutowania. Wydaje mi się, że na tym właśnie polega dobre wychowanie – z jednej strony trzeba zapewnić dziecku bezpieczeństwo, żeby mogło rozwijać się spokojnie, budując własne poczucie wartości, z drugiej to poczucie własnej wartości musi być na tyle silne, żeby dziecko miało siłę cały czas sprawdzać, czy może przesunąć granice.
Myślę, że to daje dobre podstawy do tego, żeby młody mężczyzna umiał sam dostrzec moment, w którym staje się dojrzały. Moment, w którym jest w stanie przeciwstawić się rodzicom z pełną mocą, ale jednocześnie biorąc na siebie pełną odpowiedzialność za swoje decyzje i czyny. Żeby taki moment nastąpił w procesie wychowania, musi być cały czas utrzymana równowaga między respektem wobec rodzica a budowaniem poczucia własnej wartości i odpowiedzialności.
Jak dużo wolności Iwona Felicjańska daje synom? CZYTAJ DALEJ
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.