Przeczytajcie. To wywiad redaktorki Dziecka Magdy Rodak z Michelem Odentem (francuski ginekolog – położnik urodzony w 1930 roku, obecnie na emeryturze. Znany propagator porodów naturalnych i porodów w wodzie, przyjmował porody domowe).
MR: Czego najbardziej potrzebuje kobieta, która rodzi?
MO: To dobre pytanie na początek. Aby znaleźć na nie odpowiedź, musimy odejść od kultury. Wszystkie znane nam społeczności ludzkie od zarania dziejów zakłócały fizjologiczny przebieg porodu poprzez rozmaite wierzenia i praktyki. W wielu kulturach uważano na przykład, że siara jest szkodliwa, i dlatego noworodka oddzielano od matki. Podobnie rozpowszechniony był zwyczaj przecinania pępowiny natychmiast po narodzinach dziecka, przed wydaleniem łożyska. Dziś przychodzi nam w sukurs fizjologia – wiedza o funkcjonowaniu ludzkiego ciała, niezależna od różnic kulturowych. Wiemy już o zasadniczym dla przebiegu porodu antagonizmie między dwoma hormonami – adrenaliną a oksytocyną. Wszystkie ssaki, a więc i ludzie, uwalniają do krwi adrenalinę, kiedy się boją, kiedy czują się obserwowane i gdy jest im zimno. A adrenalina blokuje wydzielanie oksytocyny. Tymczasem to właśnie oksytocyna wywołuje skurcze porodowe, a później odgrywa istotną rolę w rozbudzeniu uczuć macierzyńskich. Bywa nawet nazywana hormonem miłości. Rozumiemy teraz, że kobieta nie może rodzić pod ostrzałem spojrzeń, że musi jej być ciepło i powinna się czuć bezpieczna.
MR: Co jeszcze zawdzięczamy obserwacjom fizjologów?
MO: Nasz gatunek ma szczególne trudności z porodem wynikające z nadzwyczajnego rozwoju kory mózgowej, zwłaszcza charakterystycznej dla człowieka kory nowej (neocortex). Podczas gdy głębiej położone archaiczne struktury, podwzgórze, przysadka itd., pracują niestrudzenie, by uwolnić potrzebne hormony, kora może wpłynąć na zahamowanie postępów porodu.
Natura znalazła jednak na to sposób. Jeżeli poród nie jest zakłócony przez lekarstwa ani interwencje medyczne, przychodzi moment, gdy kobieta odcina się od świata, nie interesuje się już tym, co dzieje się wokół, nie zwraca na nikogo uwagi, zapomina o wszystkim, czego się nauczyła, co jej powiedziano. I robi rzeczy, na które normalnie by się nie odważyła – krzyczy, przeklina, staje na czworakach. Wszystko to oznacza, że jej zachowanie wyszło spod kontroli kory nowej. Prowadzi nas to do kolejnej konkluzji: podczas porodu kobieta potrzebuje ochrony przed bodźcami, które pobudzają neocortex.
MR: Co to za bodźce?
MO: Po pierwsze, ludzka mowa. Trzeba docenić znaczenie milczenia w czasie porodu, a gdy to niezbędne, używać najprostszego języka. I nie pytać rodzącej o numer telefonu! W szpitalach wypełnia się całe kwestionariusze, ale nawet w ośrodkach promujących porody naturalne często zadaje się kobiecie wiele niepotrzebnych pytań. Po drugie, światło. Poród powinien odbywać się w świetle przyćmionym. Wideo, kamera, a nawet elektroniczne monitorowanie stanu płodu – wszystko to sprawia, że kobieta czuje się obserwowana. A statystyki mówią, że to utrudnia poród. Po trzecie, adrenalina. Pobudza ona korę, bo kiedy w pobliżu czai się niebezpieczeństwo, musimy zachować czujność i nieustannie analizować sytuację, by być gotowym do walki lub obrony.
MR: Co można zrobić, by rodząca czuła się bezpiecznie?
MO: Nieoceniona jest tu rola położnej. Prototypem osoby, przy której czujemy się bezpiecznie, jest matka. I położna powinna mieć w sobie coś z matki. Mówiąc zaś językiem fizjologii, powinna eliminować sytuacje, które mogą pobudzać u rodzącej wydzielanie się adrenaliny. A o to nietrudno – wystarczy, że ktoś obok bardzo się denerwuje (np. mąż). Okazuje się, że wydzielanie adrenaliny jest zaraźliwe, że nie możemy się odprężyć w towarzystwie kogoś bardzo spiętego.
MR: W Polsce wiele par odczuwa presję, by rodzić razem.
MO: Nie tylko w Polsce. Uważam, że to wielki błąd środowisk promujących porody naturalne. Bo jeśli mężczyzna kocha kobietę, to oczywiście denerwuje się, kiedy ona rodzi, i zaraża ją swoim zdenerwowaniem. Czy pani wie, co to znaczy doula? Tak nazywamy doświadczoną kobietę, która towarzyszy kobiecie w szpitalu w czasie porodu.
Pewna zaprzyjaźniona doula dzwoniła do mnie przed chwilą. Asystowała dziś przy porodzie, był to poród pośladkowy, który się przedłużał, więc ojciec zaczynał się denerwować, powtarzał: „Co robić?”. A ona na to: „Ponieważ mieszkacie blisko, najlepiej by było, żeby pan poszedł na jakieś dwie godziny posprzątać dom”. A zatem dobra położna powinna umiejętnie usunąć z pola źródło adrenaliny. Nawet jeśli jest nim lekarz… I sama powinna się pilnować.
Mam w oczach obraz sprzed wielu lat – położnej, która w czasie porodu robi na drutach. Podpowiadała jej to intuicja, a fizjologia podsuwa wyjaśnienie – zajęcia złożone z powtarzających się czynności działają kojąco.
MR: Sporo mówiliśmy o adrenalinie. A co z oksytocyną?
MO: Najwyższy poziom tego hormonu występuje zaraz po urodzeniu dziecka, przed wydaleniem łożyska. Wtedy oksytocyny jest więcej niż w czasie samego porodu, więcej niż w czasie orgazmu i w okresie laktacji. Ale pod warunkiem, że w pomieszczeniu panuje odpowiednia temperatura. Kiedy pytają mnie, co przygotować do porodu domowego, na pierwszym miejscu wymieniam grzejnik elektryczny! Drugi warunek to swobodny dostęp matki do dziecka, by mogła ona w każdej chwili dotknąć go, spojrzeć mu w oczy, poczuć jego zapach.
Tę niezwykłą atmosferę, w której matka kontempluje swoje nowo narodzone dziecko, zakłóca u nas często brutalne przecięcie pępowiny. Ale i inne kultury hołdują obyczajom zaburzającym przebieg ostatniej fazy porodu. Na przykład u afrykańskiego ludu Tagara (w Burkina Faso), kiedy kobieta rodzi, wszystkie dzieci z wioski gromadzą się w pobliżu, i jak tylko usłyszą płacz noworodka, przybiegają, by go powitać chóralnym krzykiem. Tam też notuje się wyjątkowo wysoki poziom śmiertelności wśród rodzących, a najczęstszą przyczyną zgonu jest krwotok poporodowy. Przed takim krwotokiem chroni właśnie naturalny skok poziomu oksytocyny, który ułatwia wydalenie łożyska. Dodajmy jeszcze, że ów hormon miłości jest niezwykle ważny dla powstania więzi między matką a noworodkiem.
MR: Jak wytłumaczyć, że ludzie uparcie praktykują coś, co przynosi im szkodę?
MO: Znamy tylko te kultury, które przetrwały. Wszystkie one posługiwały się w istocie takimi samymi strategiami: ujarzmianiem natury i dominacją nad innymi ludami. Przetrwały społeczności, które wykształciły przekonania i praktyki wzmagające agresję. Ale ujarzmianie natury ma swoje granice.
Dziś ludzkość musi wymyślić nowe strategie przetrwania, oparte nie na agresji, ale na miłości. Oznacza to, że dotychczasowe wierzenia i rytuały utraciły swoją moc czynnika ewolucyjnego. Po tysiącleciach, kiedy to poród kontrolowany był przez instancje kulturowe, po stuleciu uprzemysłowienia porodu, po czasach rozplenienia się rozmaitych „metod” porodów naturalnych wracamy do prostego pytania o podstawowe potrzeby rodzącej. I znamy już na nie odpowiedź.
MR: Jak to zrobić, by rodzić w zgodzie z fizjologią?
MO: Najlepszy sposób na to, by poród odbył się bez komplikacji i interwencji, to znalezienie położnej, która do głębi rozumie fizjologię porodu. I takie położne oczywiście są na całym świecie, choć trudno wskazać jakieś instytucje, które je grupują. To raczej pojedyncze osoby. Rodzić w zgodzie z fizjologią można w domu albo w jednym z kameralnych domów narodzin, jakie upowszechniają się na Zachodzie. Rzadziej w szpitalu, bo tam obowiązują znacznie sztywniejsze procedury.
MR: A na czym polega pomoc douli, o której Pan mówił?
MO: Doula to doświadczona matka, która wie, co to znaczy rodzić, i dlatego potrafi wspierać rodzącą. To osoba matkująca położnicy, na którą może ona liczyć przed porodem, w czasie porodu i po nim. W przeciętnym szpitalu rodząca ma do czynienia z wieloma osobami: kto inny zajmuje się nią w czasie ciąży, kto inny podczas porodu, w którego trakcie często wypada jeszcze zmiana lekarza i położnych, kto inny po porodzie. Doula nie jest członkiem ekipy medycznej, ale zapewnia ciągłość opieki i stwarza rodzącej poczucie bezpieczeństwa. To niejako nowe odczytanie roli, jaką spełniała niegdyś akuszerka.
MR: Asystuje pan również przy porodach domowych?
MO: Tak, choć niezbyt często, bo często wyjeżdżam. Współpracuję z doulą, która sama urodziła czworo dzieci, z czego troje w domu, pod moją opieką. Ona naprawdę wie, w czym rzecz, i potrafi z niezwykłą precyzją ocenić przebieg porodu, wsłuchując się w rodzącą i obserwując jej zachowanie. Mnie pozostaje wtedy zająć się ojcem – biorę go do kuchni, rozmawiam z nim, wynajduję mu różne zadania. Sam też nadstawiam ucha, by być w pogotowiu, ale właściwie wszystko dzieje się samo, gładko i szybko.