Ulinka wybiera wręcz idelaną metodę... I też uważam, że tak powinno być... Ale jesteśmy realistami i wiemy, że nie da się takiego sposobu na większą skalę zastosować... I zgadzam się, że bardzo często jest to wołanie nie tylko o pomoc ale i oto, by wreszcie ktoś na to dziecko zwrócił uwagę... Nie pracowałam nigdy w szkole, ale jeżdziłam jako wolontariusz z grupami m. in. narkomanów na nazwijmy to "wakacje".... Napatrzyłam się na zachowania iście świadczące o tym, że młody człowiek swoim wybrykiem chce aby wreszcie się nim ktoś zainteresował... To jedna strona medalu...Teraz przypadek ze szkoły, z klasy mojej Karoliny gdy jeszcze chodziła do SP... Był w klasie chłopak agresywny, trudny, dokuczający zarówno dzieciom jak i nauczycielom... Pogadanki w dobrym stylu spływały po nim jak po tłustej gęsi woda... Wreszcie wychowawczyni zaczepiła matkę na korytarzu i mówi, że nie daje sobie z nim w klasie rady... A mamunia na to z radosnym uśmiechem: ja też sobie z nim nie radzę! Byłam przy tej rozmowie... Nauczycielce opadły ręce... Poprosiła, żeby jakoś ta matka postarała się upomnieć, ukrać syna... I wiecie co usłyszała? Dobrze... Ukarze go... Nie będzie oglądał "Kiepskich"... Nie ukrywam, że przeżyłam szok... I nic się nie zmieniło... Chłopak jak dokuczał tak robił to nadal... Na skargi rodziców wychowawczyni bezradnie rozkładała ręce, że ona nic nie może zrobić... No to inni rodzice wzięli sprawę w swoje ręce i "przywołali" chłoptasia do porządku... Jedna z matek przyparła delikwenta do muru i zapowiedziała mu bardzo grzecznie, że jak się nie poprawi to skoro jego właśni rodzice nie radzą sobie z nim to ona da mu radę... I skończyło się dokazywanie... Ot po prostu brakło chłopakowi kogoś, kto wyznaczył jakąś ramę...